„Światło między oceanami” – morze emocji
Ta książka mnie wyczerpała. Zaprowadziła mnie na skraj takich emocji, których w ogóle od niej nie oczekiwałam.
Tom Sherbourne, doświadczony dramatem wojny, dostaje posadę latarnika na wyspie Janus Rock. Zamieszkuje tam wraz ze swoją piękną i młodą żoną Isabel, która chce dzielić z nim trudy życia w tamtym miejscu. Szaleją ze szczęścia, gdy Isabel zachodzi w ciążę, a potem z rozpaczy, gdy najpierw dwukrotnie dochodzi do poronienia, a później rodzi martwego chłopca. Isabel nie może poradzić sobie z traumą, obwinia siebie i załamuje się, że nie potrafi dać Tomowi dziecka. Nagle do brzegu wyspy dociera łódź, w której znajdują się zwłoki mężczyzny oraz mała dziewczynka. Dla Isabel to wydarzenie to znak od Boga, który chce ukoić cierpienia małżonków, dając im dziecko. Dlatego też namawia Toma, aby nie zgłaszał faktu znalezienia łodzi, a dziewczynka, której nadają imię Lucy, staje się ich ukochanym dzieckiem. Isabel przyjmuje życie takim, jaki jest, Tom nie może pogodzić się z tym, że nieznany jest im los matki dziecka, która być może cierpi i cały czas go szuka. Konsekwencje podjętej przez Sherbourne’ów decyzji ciągną się za nimi przez kolejne lata.
„Światło między oceanami” to powieść bazująca na relacjach i emocjach. Nie dzieje się tutaj zbyt wiele, akcja nie pędzi, a czytelnik wraz z bohaterami po prostu przeżywa to, co ich spotyka. Mniej więcej w połowie książki po raz pierwszy się popłakałam, pod koniec już szlochałam i było mi okropnie smutno. Dla mnie ta emocjonalność to akurat zaleta książki, bo trafiła w moją wrażliwość i bardzo mocno wczuwałam się w losy postaci. Ujmowała mnie niewinność i mądrość małej Lucy, przygnębiała niesprawiedliwość, jakiej doświadczyła Izzy i wrzeszczała we mnie rozpacz nad szlachetnością Toma. Cały czas, gdy wracam do tej książki, ogarniają mnie wszystkie te emocje.
Bohaterowie doświadczają bardzo trudnej sytuacji, która jest konsekwencją jednej decyzji. Przygarnięcie dziewczynki z łódki budzi szereg pytań i wątpliwości, ale nie daje jednoznacznych odpowiedzi. Czy kobieta, która straciła troje dzieci, nie zasługuje na to, by być matką? Czy dziewczynka, która przypłynęła w łódce z nieżyjącym już ojcem, w ogóle może mieć matkę? A jeśli tak, dlaczego ta pozwoliła na tak niebezpieczną podróż? To także książka o cierpieniu, którego nie jesteśmy w stanie zrozumieć, którego przyczyny nie umiemy znaleźć, a z którym po prostu trzeba żyć i się zmagać.
W „Świetle między oceanami” urzeka też klimat wyspy Janus Rock. Choć życie latarnika i jego rodziny nie należy do najłatwiejszych, samo miejsce ma w sobie coś przyciągającego i kojącego. Dbałość Toma o najdrobniejszy szczegół latarni pozwala dość dobrze ją poznać, a rozbijające się o skały fale uspokajają i wyciszają.
Jest jeszcze jedna, fantastyczna w tej książce rzecz, czyli walka o małżeństwo. Tom i Isabel są tak szczęśliwi, że czasem ich to przeraża, ale pewnie wydarzenia powodują, że się od siebie oddalają, nie potrafią wybaczyć, być ze sobą. To jednak okazuje się tylko przejściowe, bo mimo ogromnego cierpienia potrafią do siebie wrócić i spróbować budować wspólne życie na nowo. Ani razu nie przychodzi im do głowy pomysł, by się rozstać, chociaż mieliby ku temu solidne przesłanki. Ich miłość, początkowo bardzo intensywna i młodzieńcza (choć Tom jest od Isabel sporo starszy) przeradza się w silną relację i bliskość, która pozwala im na życie ze sobą, gdy jest dobrze i wtedy, gdy zło próbuje zagrzać miejsce w ich życiu.
Z pewnością jest to książką, która ma wady. Choć bardzo mi się podobała, było mi trudno przebrnąć przez początek i obawiałam się, że jej nie skończę, że nie przebrnę. Na szczęście później się to zmieniło. Jest tu też trochę powtórzeń, czasem może niepotrzebnych opisów, ale szczerze mówiąc, w ogóle mi to nie przeszkadzało. Gorąco polecam!
M. L. Stedman, „Światło między oceanami”, Wydawnictwo Albatros, 2016
3 Replies to “„Światło między oceanami” – morze emocji”