„Opactwo świętego grzechu” – książkowy odpoczynek
„Sekretne życie pszczół” Sue Monk Kidd to jedna z moich ulubionych książek. Czytałam ją rok temu, a często do niej wracam. Zaznaczyłam w niej kilka fragmentów i lubię do nich zaglądać. Nie do końca pamiętam fabułę, mniej więcej rysuje mi się w głowie portret głównych bohaterek, ale doskonale pamiętam uczucia, jakie towarzyszyły mi podczas lektury. Byłam spokojna, odpoczywałam, napawałam się stylem pisania autorki. I to właśnie te uczucia zostały ze mną na długo. Dlatego z przyjemnością zabrałam się za „Opactwo świętego grzechu” i zanim napiszę Wam, co o tej książce myślę, mogę przyznać już jedno: po raz kolejny bardzo przy tej autorce odpoczęłam i zachwycałam się językiem.
Główną bohaterką powieści jest Jessie – od wielu lat żona jednego męża i matka dorosłej córki, kobieta w kryzysie. Bo niby wszystko jest w porządku, ale w małżeństwie coś się wypaliło, zamiast spontaniczności jest stałość, zamiast zachwytów – przyzwyczajenie. Jessie wraca w rodzinne strony, by zająć się matką, która zaczęła się okaleczać. Relacja między kobietami nigdy nie była dobra, zwłaszcza od śmierci ojca Jessie, za którą zresztą się obwinia. Matka Jessie pracuje jako kucharka w opactwie benedyktynów. Tam Jessie poznaje brata Thomasa, doświadczonego przez życie nowicjusza, który przygotowuje się do złożenia zakonnych ślubów. Jessie będzie dla niego kolejną próbą na drodze do odnalezienia swojego miejsca.
W tle wydarzeń pojawia się także znajdujący się w opactwie syreni tron i legenda o celtyckiej bogini Senarze – najpierw syrenie, potem świętej. Wprowadza to w klimat książki atmosferę tajemnicy i ściśle wiąże się z historią matki Jessie, choć dla mnie ten wątek nie był zbyt interesujący.
To, co w powieści poruszyło mnie najbardziej, jest jednocześnie czymś oklepanym. Mam oczywiście na myśli wątek romansowy i konflikt, z jakim borykają się bohaterowie – wiedzą, jak należy postąpić i co jest słuszne, ale to, co zakazane wydaje się bardziej atrakcyjne. Żałować, że coś się zrobiło czy że czegoś się nie spróbowało? To taka sytuacja, w której, niezależnie od wyboru, coś się traci, mniej lub bardziej się cierpi i nie wiadomo, co bohaterom poradzić.
Podobał mi się także zarys rodzinnych relacji i pokazanie, jak bardzo niewyjaśniona przeszłość wpływa na teraźniejszość, jak stopniowo buduje mury, do czego doprowadza brak rozmów i bliskości, jak bardzo obciąża i nie pozwala spokojnie żyć.
Urzekł mnie też język Sue Monk Kidd, o czym już wspomniałam, dla mnie ma właściwości kojące, czytanie było dla mnie prawdziwą przyjemnością i przypomnieniem, dlaczego tak bardzo lubię spędzać czas przy książkach.
Wiem, że „Opactwo świętego grzechu” nie cieszy się przychylnymi recenzjami, w porównaniu z „Sekretnym życiem pszczół” wypada blado i nie porusza aż tak bardzo. Zgadzam się z tym, że nie jest to powieść, która odkrywa nowe przestrzenie, daje coś świeżego, czego nie znajdziemy gdzie indziej. Szczerze zdziwiły mnie jednak głosy, że książka to zabranie przez autorkę głosu w sprawie eutanazji. Może nie jestem zbyt wnikliwym czytelnikiem, może akcenty mojej wrażliwości położyłam na inne wątki i tego nie odczytałam w zamierzony przez autorkę sposób, ale dla mnie była to historia o uczuciowym wypaleniu i miłosnym wybuchu, o cierpieniu, o relacjach, o tym, że czasem życie nas przerasta. I może to jest właśnie zarzutem wobec tej książki? Że nie odnalazłam w niej głębi?
Nie potrafię na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć, ale jedno wiem na pewno: „Opactwo świętego grzechu” jest lekturą wartą uwagi i dla mnie spędzony z nią czas nie był stracony. Mam nadzieję, że Wam też się spodoba. Albo przynajmniej nie będzie Was męczyć.