„Współczesna rodzina” – przejrzyjmy się w lustrze
Czytanie tej książki było dla mnie wielką przyjemnością. Niby nie działo się zbyt wiele, niby zwyczajna rodzina i problemy, którego mogą spotkać każdego. A jednak Helga Flatland tak wykreowała „Współczesną rodzinę”, że myślę o tej powieści bardzo często, wydaje mi się, że kiedyś przeczytam ją ponownie, a dziś opowiem o niej Wam.
„Współczesna rodzina” to opowieść snuta z trzech perspektyw. O losach swoich bliskich opowiada rodzeństwo: Liv, Ellen i Hakon, rodzeństwo bardzo dorosłe, między trzydziestką a czterdziestką. Wraz ze swoimi rodzinami i rodzicami wyjeżdżają do Włoch, by świętować urodziny ojca. Miły wieczór przeradza się jednak w bolesne doświadczenie, które mocno wpłynie na życie całej rodziny.
Jeśli zerkniecie na opis z tyłu książki, dowiecie się, co wydarzyło się w czasie kolacji, moim zdaniem jednak warto wejść w tę opowieść bez większej wiedzy o fabule i dać się prowadzić narratorom. A ci są bardzo różni i jednocześnie niezwykle spójni. Liv jest szczęśliwą mężatką, ma męża i dwójkę dzieci, czuje sobie największą odpowiedzialność za podtrzymywanie relacji między rodzeństwem. Stara się być silna, trzymająca wszystko w ryzach, tymczasem jest w niej sporo lęku i niepokoju. Jak na przykład wtedy, gdy jej kilkunastoletni syn miał samodzielnie zwiedzać Koloseum:
Olaf sprawdza, czy Agnar ma naładowany telefon, daje mu pieniądze, nakazując, by schował je do kieszeni i nie wyciągał, zanim nie dojdzie do okienka kasy biletowej, poucza, by chłopak k o n i e c z n i e patrzył na zegarek co dziesięć minut, że to sprawdzian, który powinien zaliczyć, jeśli chce mieć tę wolność, której tak się od nas domaga. Na koniec pyta, czy wszystko jest jasne.
– Co dziesięć minut. O trzeciej. Pieniądze. Kawiarnia. Zrozumiano! – melduje Agnar i jego miękką, ufną twarz rozjaśnia śliczny uśmiech, uśmiech, o którym marzy każdy porywacz i pedofil, a ja czuję, że ze stresu robi mi się niedobrze. Mój syn znika w tłumie.
Ellen i jej chłopak o niczym nie marzą tak jak o tym, by zostać rodzicami. Robią wszystko, by kolejny miesiąc był tym, który przyniesie tak wyczekiwaną wiadomość, co nie działa dobrze na relacje między nimi. Ten wątek powieści może być bardzo trudny dla osób, które zmagają się z podobnym cierpieniem, trudno przejść obok niego obojętnie, momentami Ellen i jej emocje mogą być męczące, choć, dzięki temu, cała historia zyskuje na wiarygodności.
[…] jedynym, co trwale zapisało się w mojej pamięci, jest oczekiwanie i rozczarowania. Z czasem także – strach, że coś jest nie tak, koszmarne podejrzenie, że to moja wina, a potem wizja jak siedzimy z Simenem w białym gabinecie, gdzie lekarz w białym fartuchu mówi, że problem leży we mnie, że moje ciało nie zostało stworzone do dawania życia i w związku z tym jestem na tym świecie zbędna, stanowię wybrakowany egzemplarz.
Hakon to postać najbardziej tajemnicza, o wyklarowanych poglądach, którym przychodzi zderzyć się z rzeczywistością, uczuciami i emocjonalnymi zawirowaniami. Jego perspektywy dostajemy w powieści najmniej, dla mnie była ona wyczekana i najmniej oczywista.
I choć Ellen, Liv i Hakon są zupełnie inni, co widać także w sposobie ich narracji, Helga Flatland udało się zachować spójność stylu, żadnej z części książki nie czytało mi się lepiej lub gorzej, była bardzo równa.
Co poruszyło mnie we „Współczesnej rodzinie” i dlaczego uważam ją za ważną powieść? To historia, w której może odnaleźć się każdy z nas, choć dla mnie była tak świeża i odkrywcza, bo nie mam rodzeństwa i takie relacje są dla mnie tajemnicą. Sporo tu o odpowiedzialności za rodzeństwo i względem rodziców, o zazdrości, o znajdowaniu czasu, by się spotkać. Bohaterowie niby są blisko siebie, ale każde żyje swoimi problemami, zmaga się z trudnościami, do których nie chce się przyznać, doznaje słabości, o których nie chce mówić innym. W tej rodzinie każdy pragnie bliskości i zrozumienia, jednocześnie bojąc się o to poprosić. Udawanie, wkładanie innych w schematy, wtłaczanie w ich głowy swoich myśli jest na porządku dziennym. Mam wrażenie, że to wszystko, w mniejszym lub większym stopniu, obecne jest w każdej rodzinie i może dlatego obraz przedstawiony przez Helgę Flatland był dla mnie wiarygodny.
Dodatkowo tę książkę po prostu świetnie się czyta i czułam, że naprawdę dobrze spędzam czas.