„Zwyczajna przysługa” – zwyczajna książka
Czy po przeczytaniu debiutu literackiego Darcey Bell zastanowię się nad odpowiedzią, gdy ktoś poprosi mnie o zwyczajną przysługę? Czy to pytanie wzbudzi we mnie lęk i dreszcz emocji? Czy zaczęłam podejrzliwie patrzeć na kobiety w moim otoczeniu? Na szczęście dla mnie i mojego zdrowia psychicznego – nie. Ale to oznacza, że coś w tej książce nie poszło tak, jak trzeba…
Zacznijmy od początku. Stephanie jest autorką bloga dedykowanego „mamuśkom”. Sporo miejsca poświęca na pisanie o przyjaźni z Emily, kobietą sukcesu, która wyhaczyła ją, niczym nie wyróżniającą się samotną matkę, z tłumu innych mam odbierających dzieci ze szkoły. To relacja pełna fascynacji, zachwytu, szczerości, spędzania razem czasu, ciepłych, babskich rozmów. Przynajmniej tak postrzega ją Stephanie. Dodatkowo dzieci przyjaciółek – Males i Nicky – także się przyjaźnią, uwielbiają spędzać czas w swoim towarzystwie, często u siebie nocują. Pewnego dnia Emily prosi Stephanie, by wyświadczyła jej przysługę i odebrała jej synka ze szkoły. Ma po niego wrócić wieczorem, ale nie zjawia się ani nocą, ani następnego dnia. Przepada bez śladu, nie wiadomo, co mogło się stać, ani gdzie jej szukać. Pewne jest tylko jedno: Stephanie wcale tak dobrze nie znała swojej najlepszej przyjaciółki.
Chciałabym Wam napisać, że po zniknięciu Emily akcja nabiera tempa, a czytelnikowi zapiera dech w piersiach. W końcu to książka określana mianem kryminału, sensacji czy thrillera. Jej problem polega jednak przede wszystkim na przewidywalności, co w pewnym momencie przyznaje sama bohaterka, mówiąc, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach, a jednak dotknęły i ją. Po drugie, to opowieść dość sucha, w której brakuje emocji, a coś, co ma być nagłym zwrotem zdarzeń, przechodzi jakby niezauważone.
Bohaterowie starają się być tajemniczy, każdy coś ukrywa i to naprawdę obrzydliwe lub straszne rzeczy, ale autorka przedstawia je w taki sposób, odkrywając po kolei każdy element układanki, nie bawiąc się z czytelnikiem w niedopowiedzenia, niespodzianki, nie wprowadzając niewiadomych, że nie uzyskuje zamierzonego efektu. Żadnej z kobiecych bohaterek nie da się lubić, jedna zrobi wszystko, by osiągnąć cel, druga, zmienna jak chorągiewka, szuka uznania i potwierdzenia swojej wartości. Ich relacja opiera się na… No właśnie, na czym? Trudno powiedzieć, ale na pewno nie na szczerości i przyjaźni, raczej na manipulacji.
Czytałam tę książkę, by się rozluźnić i dobrze bawić, ale, niestety, mocno się rozczarowałam i nudziłam. Na „Zwyczajną przysługę” po prostu szkoda czasu.