DOBRE KSIĄŻKI, czyli podsumowanie kwartału!

DOBRE KSIĄŻKI, czyli podsumowanie kwartału!

Ten wpis zaczęłam tworzyć pod koniec stycznia, by opowiedzieć Wam, co przeczytałam w pierwszym miesiącu nowego roku. Tak się jednak złożyło, że jest już kwiecień, dlatego też mam dla Was post z 25 książkami, wśród których znalazły się godne polecenia lektury. Mam nadzieję, że przetrwacie do końca, dla ułatwienia podzieliłam tekst na kilka książkowych kategorii.

TOP 3

„Freddie Mercury. Biografia legendy” – bo obejrzeniu szeroko komentowanego
i nagrodzonego Osacarami Bohemian rapsody, który to film trochę mnie zdenerwował
i rozczarował, postanowiłam dowiedzieć się o życiu Freddiego i twórczości Queen czegoś więcej. I jakaż to była fascynująca lektura! To wielka sztuka napisać biografię, która będzie wciągająca i rozbudzająca w czytelniku ciekawość, tak by chciał wiedzieć więcej i więcej. Tego doświadczyłam podczas lektury tej książki, na pewno będę o niej długo pamiętać!

„Hotel Winterhouse” – osobny wpis na temat tej książki znajdziecie TUTAJ. Dodam tylko, że dawno się tak dobrze nie bawiłam podczas czytania i przeczuwam, że będzie to jedna z lepszych książek, jakie wpadną w moje ręce w tym roku!

„Goodbye Days” – jeśli macie już dość czytania moich zachwytów nad tą książką, mam dla Was złą wiadomość: przeczytałam ją po raz kolejny, odkryłam w niej nowe rzeczy i tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że jest wspaniała, choć mam świadomość, że nie spodoba się wszystkim. Przy pierwszej lekturze zwracałam uwagę na cierpienie Carvera i wsparcie, jakie otrzymuje od rodziny, na relacje, jakie tworzy z siostrą, z rodzicami, ze swoją nową przyjaciółką. Teraz dostrzegam tam więcej bólu, smutku, odcieni szarości i traumy, która może się wyciszyć, ale nie zniknie nigdy. Dobra wiadomość jest jednak taka, że Jeff Zentner wydał nową książkę i jeśli pojawi się ona w Polsce, mogę część mojej ekscytacji przerzucić na nią. Ale na to przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.

KSIĄŻKOWY MISZMASZ

„Czyż nie dobija się koni?” – książka wpadła mi w ręce w bibliotece, zajrzałam na pierwszą stronę, spodobał mi się język i postanowiłam sprawdzić, co kryje się w środku. To krótka historia dwójki bohaterów, Glorii i Roberta, którzy biorą w udział w morderczym maratonie tanecznym. Od początku wiemy też, że Gloria ginie z ręki Roberta i krok po kroku odkrywamy kulisy tej zbrodni. Interesująca lektura egzystencjalna, czasem zabawna, dość smutna, barwnie napisana. Polecam!

„Kolacja” – moje pierwsze tegoroczne rozczarowanie i książkowy zawód. Opis na okładce zapowiada „thriller psychologiczny dla wymagających czytelników”. Tymczasem to bardzo dziwna, irytująca i dość nudna powieść ze specyficznym narratorem, który postanawia zostawić czytelnika z niedopowiedzeniami. To mogło się sprawdzić, ale jednak nie zadziałało. Bohaterowie – dwa małżeństwa – spotykają się w ekskluzywnej restauracji, by porozmawiać o rozwiązaniu problemów dotyczących ich dzieci. Świetne miejsce na debatę o rodzinnych dramatach, prawda? Znajdujemy tu pewną tajemnicę, która stopniowo zostaje rozwiązana, ale podejście bohaterów do opisanego problemu, jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Irytowała mnie ta książka, byłam nią rozczarowana zaraz po jej skończeniu, a mijający czas działa na jej niekorzyść. Tej „Kolacji” na kolację zdecydowanie Wam nie polecam.

„Idź własną drogą” – rozmowa z podróżnikiem Markiem Kamińskim. Choć podróże zajmują sporą część książki, to jednak dla mnie była cenna z nieco innych względów. Marek Kamiński to człowiek, który żyje tak, jak chce, na własnych zasadach i szuka w życiu czegoś więcej. Trochę mu zazdroszczę i starałam się wychwycić jak najwięcej wskazówek dla siebie. Szybka, przyjemna i mądra lektura.

 „Stacja Jedenaście” – poruszająca opowieść o świecie, który skończył się dla 90% populacji, a dla pozostałych 10% stał się miejscem niebezpiecznym, trochę dzikim, w którym wszystko trzeba budować od nowa. Wyobrażacie sobie zostać nagle sami? Bez rodziny, przyjaciół znajomych? Nie zdążyć się pożegnać, nie wiedzieć nic o ich ostatnich chwilach? To trochę smutna powieść, ale świetnie napisana, wciągająca i na długo zostająca w pamięci.

 OBYCZAJÓWKI – kolejność nieprzypadkowa

„Między niebem a Lou” – Jo niespodziewanie stracił żonę, a jego relacje z dorosłymi już dziećmi pozostawiają wiele do życzenia. Słynąca z niezbyt udanych żartów Lou w testamencie zostawia mężowi polecenie wypełnienie pewnej misji, której celem jest scalenie rodziny. Dla Jo to prawdziwe wyzwanie – kardiochirurg co prawda zna się na ludzkich sercach, ale, wiadomo, szewc bez butów chodzi. Bardzo dobra obyczajówka, ciekawi bohaterowie, no i jest okazja do wzruszeń, a ja to właśnie w książkach lubię.

„Szczęście pachnące wanilią” – pierwsza książka, jaką przeczytałam w tym roku. Trafiłam na nią przez przypadek, nie byłam świadoma, że to część cyklu Magdaleny Witkiewicz, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało i nie zorientowałam się, że nie czytam osobnej powieści. Dziś nie potrafię sobie przypomnieć dokładnie tego, co wydarzyło się w książce, ale wiem, że była to historia o przyjaźni, niesieniu sobie wsparcia i pomocy, o tym, że wychowywanie dzieci to piękna, ale bardzo trudna rzeczywistość, że o marzenia trzeba walczyć. Czyli takie życiowe mądrości, które niby wszyscy znają, ale realizować je i wdrażać w codzienność wcale nie jest łatwo.

„Jej portret” – średnio co pół roku sięgam po kolejną książkę Anny H. Niemczynow i z radością przyznaję, że warsztat autorki jest coraz lepszy i jeśli chodzi o językową odsłonę jej powieści, zauważam duży krok do przodu. Sama historia jest dość prosta: zmęczona życiem z czwórką dzieci i nie poświęcającym odpowiedniej ilości czasu na domowe obowiązki mężem, Maja wyjeżdża z Niemiec do Polski, by pracować nad nową powieścią. Przez przypadek wpada na Daniela, swoją dawną miłość i… Chyba wiecie, co dalej? Też tak myślałam, ale jednak zakończenie troszkę złamało mi serce. Dla fanów obyczajówek i opowieści z dużą dawką emocji w tle może to być dobra lektura.

„Instaserial o miłości” i „Instaserial o ślubie” – historia z życia Nicole Sochacki-Wójcickiej, znanej jako mamaginekolog. Traktowałam te książki jako guilty pleasure, ale muszę przyznać, że gdybym nie wiedziała, że Nicole pisze o swoim życiu, nigdy nie uwierzyłabym, że to wszystko wydarzyło się naprawdę! Gdybym dostała do ręki obyczajówkę z taką fabułą, popukałabym się w głowę. A Nicole podziwiam za jej upór i odwagę w spełnianiu marzeń, czego nam wszystkim życzę.

„Ta jedna miłość” – zmagająca się z nadwagą Florka zostaje wysłana przez swoje przyjaciółki na obóz odchudzająco-motywacyjny, gdzie walczy ze swoim słodkim uzależnieniem. To właśnie przedstawienie problemu uzależnienia od jedzenia uważam za największy atut tej książki, moje zastrzeżenia budzi jednak sama kreacja bohaterki i rozwiązanie jej problemów – dla mnie nie było to wiarygodne. A, zapomniałabym, że akcja powieści toczy się nad morzem, które uwielbiam, więc to też ją trochę ratuje. Można sięgnąć, ale rewelacji nie ma.

„Love Story” – chrześcijańska powieść obyczajowo-romantyczna. Trochę się tej książki bałam, że będzie słodka, ugładzona, bohaterowie się pomodlą i wszystko będzie w porządku. Na szczęście ich historie były całkiem wiarygodne i sporo się tu działo, zwłaszcza że sprawy dotyczyły kilku pokoleń. Trudnością w lekturze był jednak dla mnie sam wątek wiary, a raczej przeżywania relacji z Bogiem. Bohaterowie często się modlą, w bardzo bezpośredni, ale jednak nieco wzniosły sposób zwracają się do Boga, to dość specyficzny element tej powieści.

 LEKTURY Z PÓŁNOCY

„Laponia. Wszystkie imiona śniegu” – to książka, o której trudno mi napisać, bo nie żałuję, że ją czytałam, podobała mi się, ale też trochę mnie rozczarowała. To głównie opowieść o wierzeniach mieszkańców Laponii, tradycjach wynikających z tych wierzeń, ale chciałabym dowiedzieć się więcej o ich codzienności, tego mi zabrakło. Dobrze mi się tę książkę czytało, ale momentami była jednak nużąca. Czuję niedosyt.

„Niewidzialni” – książka, o której najtrudniej mi napisać, bo najmniej ją pamiętam. To opowieść, w której niewiele się dzieje, jest kameralna, akcja toczy się na małej wyspie, a bohaterami książki są właściwie członkowie jednej rodziny. To historia o wyborze między tym, co się chce a oczekiwaniami innych, o wychodzeniu poza schematy i tradycje i szukaniu miejsca dla siebie. Drugi raz bym po nią nie sięgnęła, choć bardzo lubię skandynawskie klimaty.

 ROMANS

„Wszystkie nasze obietnice” – historia Queen i Grahama, których miłość zrodziła się w nietypowych okolicznościach: przyłapali na zdradzie swoich aktualnych partnerów. Koniec ich związków okazał się początkiem czegoś nowego, pięknego, porywającego. To miłość idealna, która trafia jednak na wielką przeszkodę, a bohaterowie nie potrafią jej pokonać. Nie byłam zachwycona tą książką, raczej mnie zdenerwowała, ale im więcej czasu upływa od momentu, w którym skończyłam ją czytać, tym bardziej ja lubię. I polecam, jeśli lubicie romanse.

„Światło, które utraciliśmy” – Lucy i Gabe poznali się 11 września 2001 r. Ich pierwsze wspólne chwile i miłosne uniesienia naznaczone były tragedią ludzi, którzy zginęli w World Trade Center. Kładące się cieniem na ich związku nieszczęście nie odpuszczało i towarzyszyło im właściwie przez całe życie. Nie potrafię zdecydować, czy ta książka mi się podobała, na pewno nie rozumiałam bohaterów i czasem trochę mnie denerwowali, ale z drugiej strony to wciągający romans, od którego trudno się oderwać. Jeśli więc lubicie miłosne klimaty, sprawdźcie, czy to coś dla Was.

#katobook

„Targ zamknięty. Lekcje Hioba. Droga do zbawienia” – czyli o. Adam Szustak w wersji pisanej, choć ja jednak wolę w mówionej. To historia Hioba w odniesieniu do życia każdego z nas, napisana bardzo prostym językiem i poruszająca.

„Projekt Judyta” – wśród moich znajomych konferencje o. Szustaka na temat męskości i kobiecości cieszą się dużym uznaniem (o. Adam mówił na ten temat na przykładzie postaci biblijnych: Judyty, Estery, Jonasza i Eliasza). Nie wiem, jak wypada wersja audio, ale książkowa mnie nie przekonała. Przeszkadzały mi uproszczenia i ucieczki w stronę feministek, mimo że książka napisana jest bardzo lekko, czytało mi się dość ciężko, nie wciągała. Znalazłam w niej jednak kilka inspirujących odniesień, wskazówek do zastosowania w codzienności.

 „Boskie zwierzęta” – książka, na którą czekałam z utęsknieniem i wobec której żywiłam wielkie nadzieje i oczekiwania. Na szczęście się nie zawiodłam i bardzo chciałabym stworzyć na jej temat osobny wpis. Tymczasem zachęcam Was do sięgnięcia po tę książkę Szymona Hołowni, jeśli szukacie wyczerpującego spojrzenia na świat zwierząt z uwzględnieniem kontekstu biblijno-kościelnego. Nie nastawiajcie się jednak na szybką i przyjemną lekturę, Hołownia wymaga skupienia.

 Z PÓŁKI DLA MŁODSZYCH CZYTELNIKÓW

„Mirabelka” – główną bohaterką książki jest mirabelka, drzewo, które czuje i kocha, cierpi, przeżywa samotność, boi się i martwi. Mirabelka rośnie na Nalewkach w Warszawie, przygląda się temu, co dzieje się w mieście. Mirabelkę słyszą dzieci, ale kiedy dorastają, ta niezwykła umiejętność zanika. To dość nostalgiczna powieść, zdecydowanie nie tylko dla dzieci. I pięknie zilustrowana.

„Podniebna pieśń” – jeśli tęsknicie za zimą (ha, ha, ha ?), przenieście się do świata krainy pełnej lodu i tajemnic. „Podniebna pieśń” trochę przypomina baśń o Królowej Śniegu, która zamrażała ludzkie serce, na szczęście i tutaj odważne dzieci stawiają czoła potędze zła! Myślę jednak, że to taka powieść dla młodszych czytelników, która dorosłym niekoniecznie się spodoba. Jest dość prosta i… po prostu dziecięca, trudno tam o większe zwroty akcji czy zapieranie tchu, ale młodsi powinni być zadowoleni.

„Marzycielki” – czyli Jessie Burton w wydaniu dla dzieci. O autorce sporo słyszałam, ale nie czytałam ani „Miniaturzystki”, ani „Muzy”, za to z przyjemnością sięgnęłam po „Marzycielki”. To historia 12 sióstr i ich nieszczęśliwego po śmierci matki ojca, który nie mogąc poradzić sobie z wychowaniem córek, zamyka je w komnacie. Te jednak dość szybko znajdują przejście do zupełnie innego świata, co przysparza im niemałych kłopotów. To książka w nurcie #girlpower, przedstawiająca silne kobiety, które, by wyjść z opresji, nie potrzebują księcia na białym koniu. Ostatecznie zachwytów nie było, bo dla mnie ta historia mogłaby być bardziej wyważona, ale na pewno warto zajrzeć.

Mam nadzieję, że coś Wam się spodobało 🙂 Miłego czytania!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.