„Światło” – Jay Asher. Nastoletnia miłość i zapach choinek
„Światło” Jaya Ashera było dokładnie tym, czego się spodziewałam: lekką, ale nie płytką młodzieżówką, do której można się uśmiechnąć i którą można się wzruszyć; powieścią pachnącą choinkami i Świętami Bożego Narodzenia.
Sierra na co dzień mieszka w Oregonie, tam wiedzie szczęśliwe życie na farmie choinek, którą zajmuje się jej rodzina. Na miesiąc przed Świętami wszyscy przenoszą się do Kalifornii, a dni upływają im na sprzedaży choinek i spotkaniach z klientami. W Oregonie Sierra zostawia przyjaciółki, które bardzo chciałyby kiedyś spędzić z nią przedświąteczny czas, ale i w Kalifornii czeka na nią bratnia dusza – Heather, bez której Sierra nie wyobraża sobie przeżywania Świąt. Ten wyjazd jest jednak wyjątkowy i dość stresujący – rodzice Sierry mają podjąć decyzję, czy wrócą do Kalifornii za rok, czy też nie będzie im się to opłacać, a choinki sprzedają innym dostawcom. Teraz także Sierra w czasie pracy poznaje Caleba – chłopaka, za którym ciągną się plotki dotyczące jego przeszłości, chłopaka, z historią, której nikt nie chce poznać, a o którym wszyscy mają już wyrobioną opinię. Jak łatwo się domyślić, uczucie między Sierrą a Calebem rośnie każdego dnia, a sytuacja coraz bardziej się komplikuje.
„Światło” to powieść przewidywalna i schematyczna, nikogo raczej nie zaskoczy, ale mnie i tak się podobała. Była ciepła, urocza, lekka, choć pojawia się w niej wątek trudnej przeszłości Caleba, i z humorem. Najpierw więc kilka rzeczy, które sprawiły, że czytanie tej książki było bardzo przyjemne:
- Świąteczny klimat – naprawdę pozazdrościłam Sierrze pracy przy sprzedaży choinek! Głównie dlatego, że na miesiąc mogła odciąć się od wszystkich innych obowiązków (poniekąd także tych szkolnych) i zająć Świętami. Jasne, sprzedaż choinek dzień w dzień nie należy z pewnością do najbardziej fascynujących okołoświątecznych zajęć, ale mimo to mogła świetnie wykorzystać ten czas.
- Nastoletnia miłość – która w przypadku „Światła” znalazła równowagę między patetycznym zachwytem nad dołeczkami w policzkach Caleba a banałem wynikającym… właściwie z tego samego. Ale relacja między Sierrą a Calebem to nie jedyna nastoletnia miłość, jaka pojawia się w książce. Zakochana (choć tutaj można mieć wątpliwości) jest również Heather, a jej chłopak Devon to niezły kosmita – można więc się trochę pośmiać, a trochę złapać za głowę 🙂
- Dawanie drugiej szansy – wiadomo, popełnianie błędów to bardzo ludzka rzecz i równie ludzką jest dawanie komuś drugiej szansy. W praktyce jednak nie jest to takie proste, a ci, którzy tak robią, spotykają się z komentarzami o tym, jacy są naiwni i że wyciągnąć rękę można, ale lepiej szybko ją puścić, bo samemu się oberwie. Książka dobrze ten dylemat przedstawia – Sierra nie ma problemu z tym, by zaufać Calebowi, ale dla jej rodziców nie jest to wcale łatwe.
- Zapachy – choinek, świeczek, miętowej mocci czy gorącej czekolady z piankami. Prawie czułam je przez papier!
A teraz dwa słowa o tym, co trochę mnie drażniło, czyli o języku. „Światło” napisane jest poprawnie, nie jest to książka wybitna, ale czyta się ją dobrze. Czasem jednak wypowiedzi bohaterów były dość niezgrabne (próbowałam odnaleźć jakieś konkretne przykłady, ale trudno podać je bez kontekstu; nie są to jednak rażące błędy, po prostu czasem coś dziwnie brzmiało:)). Sierra jest dość sentymentalna i czasem używała słów, których Caleb nie rozumiał albo które przez innych bohaterów nie były stosowane, co też było zaskakujące, bo o ile „wyekspediować” czy „transparentny” to rzeczywiście niezbyt popularne słowa, to jednak „nietuzinkowy” trudno do takiej grupy zakwalifikować. Podsumowując: zdarzały się momenty, w których nad językiem bardzo się dziwiłam, ale ogólnie było w porządku.
„Światło” było przyjemną młodzieżówką, która sprawdziła się jako świąteczna lektura. Są spore szanse, że w przyszłym roku także po nie sięgnę, zwłaszcza że to powieść na dwa wieczory.
Światło, J. Asher, Wydawnictwo Rebis, 2017