„Sputnik Sweetheart” i odrobina samotności
Murakami sprawdza się zawsze. Kiedy mam ochotę na coś lekkiego, co oderwie mnie od rzeczywistości, sięgam po jego powieści i wiem, że nie będę tego żałować. Kiedy mam ochotę na głębsze przeżycia emocjonalne, również ściągam z półki Murakamiego, bo wiem, że jeśli dobrze się wczytam i wczuję w historie bohaterów, zostaną ze mną na dłużej.
Ale „Sputnik Sweetheart” przerósł moje oczekiwania.
Książka przedstawia losy młodego nauczyciela, zakochanego w stawiającej pierwsze kroki jako pisarka Sumire. I choć świetnie się dogadują, a Sumire budzi przyjaciela telefonami w środku nocy, dziewczyna lokuje uczucia w Miu, dla której pracuje. Miu jest od niej starsza i ma poukładane życie, ale stopniowo angażuje się w relacje z dziewczyną. Podczas ich wspólnego wyjadu do Grecji Sumire nagle znika, a przerażona Miu prosi jej przyjaciela o przyjazd i pomoc w poszukiwaniach. Podczas ich rozmów Miu opowiada o pewnym wydarzeniu z przeszłości, które w ogromny sposób wpłynęło na jej życie i nie pozwoliło odpowiedzieć na uczucia Sumire.
„Sputnik Sweetheart”, to, jak zwykle u Murakamiego, opowieść o poszukiwaniu siebie, próbie odnalezienia miłości i samotności, odczuwanej na różnych etapach życia w różny sposób. Narrator książki czuje się samotny, bo Sumire nie jest w zasięgu jego ręki. Sumire cierpi z miłości do Miu (a wcześniej także do pewnego chłopaka), a Miu jest osamotniona w przeżywaniu bolesnych wydarzeń z przeszłości. A czytelnik… może przyjrzeć się swojej samotności i smutkowi.
Książka pozwoliła mi się zatrzymać i rozkoszować słowami Murakamiego. Na przykład tymi:
„W każdym wyjaśnieniu lub logicznym rozwiązaniu, które z taką łatwością wszystko tłumaczy, kryje się pułapka. Mówię to z własnego doświadczenia. Ktoś kiedyś powiedział, że jeśli coś można wytłumaczyć w prostej książce, to w ogóle nie warto tego wyjaśniać. Nie wyciągaj pochopnych wniosków.”
Albo tymi:
„Każdy z nas ma coś wyjątkowego, co może zdobyć tylko w wyjątkowym okresie życia. Coś w rodzaju małego płomyka. Nieliczni uważni i uprzywilejowani pielęgnują ten płomień, dbają o niego, trzymają go niczym pochodnię oświetlającą ich życie. Kiedy jednak ten płomień gaśnie, to już na zawsze. Ja straciłem nie tylko Sumire. Straciłem również ten drogocenny płomień”.
U Murakamiego zawsze można też liczyć na różnego rodzaju dziwactwa i abstrakcje. Po przeczytaniu każdej jego książki zachodzę w głowę, skąd bierze pomysły i rozwiązania, jak można na coś takiego wpaść. Ale to właśnie cenię w jego książkach – jest w nich coś oryginalnego, czego nie znajduję gdzie indziej, choć każda, którą czytam, ma w sobie podobieństwo do pozostałych.
„Sputnik Sweetheart” nie zachwycił mnie, ale bardzo głęboko poruszył. Życzę Wam jak najwięcej takich lektur.
One Reply to “„Sputnik Sweetheart” i odrobina samotności”