Pierwszy BookAThon i pierwsze błędy
Bardzo ucieszyłam się, gdy znalazłam informację o starcie BookAThonu. To maraton czytelniczy, organizowany przez Anitę z Book Rewievs, Karolinę z The Carolina’s Book oraz Ewelinę Mierzwińską. Jego letnia edycja trwała od 3 do 10 lipca 2017 r., zakładała 6 książkowych wyzwań i co najmniej 1500 przeczytanych stron.
Do zadania podeszłam ambitnie i wybrałam lektury wymagające sporo czasu i koncentracji. To był mój pierwszy błąd, bo chociaż myślałam, że czas jakoś znajdę, to ze skupieniem było znacznie gorzej i mogłam to przewidzieć, bo byłam po prostu zmęczona.
Lektury, jakie wybrałam to:
1. „Beatrycze i Wergilii” – jako książka, w której główną rolę odgrywają zwierzęta. Urzekło mnie „Życie Pi” i z przyjemnością sięgnęłam po kolejną publikację Yanna Martela. Był to trafiony wybór, bo nie dość, że czytało mi się ją naprawdę dobrze (z recenzji jakie czytałam, wynika, że większość czytelników ma problem z początkiem książki, a mnie właśnie on wciągnął najbardziej), to udało mi się ją przeczytać w ciągu jednego dnia. Wiem, że zbiera dość różne opinie i jest odebrana jako kontrowersyjna, ale ja polecam ją chociażby ze względu na styl Martela.
2. „Rok 1984”, czyli książka o przyszłości. Trochę było mi wstyd, że jeszcze jej nie znam, zaczęłam czytać ją jakiś czas przed maratonem, ale odłożyłam, bo wielkość liter w kieszonkowej wersji była dla mnie nie do przejścia. Później zaopatrzyłam się w „normalne” wydanie i zmierzyłam się z książką w ramach BookAThonu. Oczywiście bardzo mi się podobała i nie będę tu wyjątkiem, bo przyłączę się do głosów wielu osób, które mówią, że zaskoczyła ich aktualność powieści. Niemniej jednak czytałam ją przez dwa dni, bo to lektura wymagająca i nie chciałam jej kartkować tylko po to, by odhaczyć kolejne wyzwanie z listy.
3. „Światło, którego nie widać” – zła książka. Po pierwsze, porusza temat wojny, która jest złem. Po drugie, czytam ją od jakichś 9 miesięcy i nadal nie widzę jej końca. Podczas maratonu posunęłam się o jakieś 50 stron, ale połowa książki wciąż przede mną. Nie mogę powiedzieć, że jest źle napisana, bo czyta się ja dobrze, ale w ogóle mnie nie wciąga. Po ponad 300 stronach niewiele się wydarzyło, a tyle samo jeszcze muszę przeczytać. Mam nadzieję, że jak już dobrnę do końca, zrozumiem, dlaczego ludzie wystawiają jej tak świetne opinie. A mogłam czytać Greya… 🙂
4. „Urodzony, by się nie bać” – biografia Darka Malejonka. Dobrnęłam do połowy. Kupiłam nową książkę, którą czytało się fatalnie, ponieważ się rozpada. Teraz mam ją w kilkunastu częściach. Cenię Maleo ze względu na różnego rodzaju projekty, w jakie się angażuje (patriotyczne „Panny Wyklęte” czy charytatywne jak „Nieśmiertelni” dla Aleppo w Syrii). Ale spora część książki to opowieść o jego muzycznych przygodach – i niby nie ma się co dziwić, w końcu muzyka to jego pasja i praca. Tylko dla mnie ta historia ciągnie się troszkę zbyt długo. Dlatego nie szłam w zaparte i odłożyłam książkę na półkę, mam zamiar jednak skończyć ją w najbliższym czasie.
5. „Pragnienie” Richarda Flanagana, czyli książka poruszająca temat tabu. Byłam podekscytowana tą lekturą, bo o Flanaganie słyszałam już wiele dobrego (zachęciły mnie zwłaszcza recenzje Abi i Gosi). I nie zawiodłam się! Książka porywa już od pierwszych stron, choć jest lekturą bardzo gęstą, niby dzieje się niewiele, a jednak trzeba być nieustannie czujnym. Nabrałam ochoty na więcej!
6. „Światło między oceanami” – nie wiem, co takiego mają w sobie te świetliste powieści, ale to kolejna, z którą mam wielki problem. Wybrałam ją jako książkę zekranizowaną w 2016 r., książkę, którą również zaczęłam czytać jakiś czas temu. Póki co cały czas jestem w tym samym miejscu, bo podczas BookaTHonu zabrakło mi na nią czasu.
Można by powiedzieć, że mój BookAThon to wielka klapa, bo nie przeczytałam nawet połowy książek, które zaplanowałam. Nie podołałam wyzwaniu, nie wytężyłam sił. Ale ja patrzę na to inaczej.
Po pierwsze, przeceniłam swoje możliwości. Pracując i mając inne obowiązki, trudno czytać 200-300 stron dziennie (czasem się uda, ale często nie), a gdy są to książki wymagające, tym bardziej jest to trudne. Po drugie, wychodzę z założenia, że czytanie ma sprawiać przyjemność. Czasami oczywiście zdarzają się książki, których przeczytanie męczy niemiłosiernie i z przyjemności zostaje niewiele. Ale ściganie się, kartkowanie, czytanie z poczuciem napięcia, że trzeba szybciej, więcej mnie zupełnie nie kręci. Nie oznacza to, że uznałam BookAThon za złą inicjatywę, absolutnie nie! Jest wspaniała i cieszę się, że tak wiele osób wzięło w niej udział. To moje podejście było niewłaściwe. Dlatego następnym razem wybiorę inne książki i realnie ocenię moje możliwości.
A z tegorocznej edycji i tak jestem zadowolona – przeczytałam 1400 stron (choć dwie książki nie mieściły się w kategoriach maratonu) i wyciągnęłam wnioski na przyszłość.