„Missoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim” – Jon Krakauer
Nie wiedziałam, czego się po tej książce spodziewać. Zdecydowałam się ją przeczytać ze względu na autora – Jona Krakauera. W styczniu przeczytałam jego „Wszystko za Everest” i byłam zachwycona. No ale tamte wydarzenia, choć tragiczne w skutkach, można było świetnie opisać i właściwie czytało się to jak wciągającą powieść. Ale jak napisać o gwałcie? Bałam się tej książki i po jej lekturze się od tego strachu nie uwolniłam. Tyle że nie spodziewałam się, co tak naprawdę mnie przerazi.
„Missoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim” to opowieść o życiu niewielkiej społeczności w niedużym mieście w Montanie. Ludzie znają się tam choćby z widzenia, a tym, co ich łączy, na pewno jest miłość do lokalnej drużyny baseballowej Grizzlies. To na pozór spokojne miasto ma jednak swoje drugie oblicze: to właśnie tutaj dochodzi do serii gwałtów na młodych dziewczynach, studentkach. Ale gwałty to tak naprawdę wierzchołek góry lodowej i początek obrzydliwych historii, o jakich pisze Krakauer.
Najłatwiej będzie chyba wypunktować to, co przeraziło mnie w tym reportażu.
„Gwałt towarzyski” – za każdym razem to określenie wywoływało we mnie wściekłość. Jest okropne. Każda opisana w książce historia dotyczyła gwałtu przez kogoś, kogo ofiara znała – w dwóch przypadkach byli to nawet przyjaciele, w innych osoby obce, dopiero co poznane, ale działo się to w domu, na imprezie. Nie w ciemnej uliczce, nie w krzakach, nie z udziałem faceta w kominiarce.
Trudność w rozpoczęciu procesu – o ile sprawy opisanych gwałtów były dość szybko rozpatrywane na uczelni, tak rozpoczęcie procesu sądowego wcale nie było oczywistą sprawą. Często, mimo powoływania świadków, trudno było udowodnić winę gwałcicielowi. A samo jej udowadnianie było okropne – często sugerowano, że ofiary mogły zachować się inaczej, a skoro np. nie krzyczały, oznacza to, że może nie chciały być zgwałcone, ale też nie protestowały…
Zachowanie ofiar – to było dla mnie naprawdę sporym zaskoczeniem. Okazuje się, że reakcje osób gwałconych są zupełnie różne od tych, jakie sobie najczęściej wyobrażamy. W większości opisanych przez Krakauera przypadków kobiety nie krzyczały, nie wołały o pomoc, po prostu czekały, aż będzie po wszystkim. Psychologowie i psychiatrzy, którzy wypowiadali się na ten temat, twierdzili, że to typowe reakcje.
Niezgłaszanie gwałtów na policję – po zobaczeniu, jak wygląda przesłuchanie i całe dochodzenie w takich sprawach, przestałam się temu dziwić. Podczas jednego z procesów na sali wyświetlane były zdjęcia narządów płciowych jednej z kobiet, dyskutowano o tym, czy obrażenia, jakie odniosła, na pewno są wynikiem gwałtu, bo jednak są dość małe, pytano o wydawane przez nią w tym czasie dźwięki i odgłosy. Oczywiście, że okoliczności danego zdarzenia trzeba zbadać, ale biorąc pod uwagę traumę, jaką niesie ze sobą gwałt, dobór środków naprawdę pozostawiał wiele do życzenia.
Książka wywoływała we mnie wiele emocji: od złości, a nawet wściekłości, po obrzydzenie, niezrozumienie i bezsilność. Krakauer, choć pisze o rzeczach bardzo trudnych, robi to jednak w sposób całkiem przystępny i jakkolwiek głupio to brzmi, książkę dobrze się czytało.
Co mi się nie podobało? Chyba to że od początku wiemy, jakie jest stanowisko Krakauera w tej sprawie. Właściwie w każdym opisywanym przypadku od razu dawał odczuć, że stoi po stronie ofiary (i to jest jak najbardziej w porządku!), dość emocjonalnie angażując się w sprawę, zanim dowiadujemy się, co tak naprawdę się stało i co ma do powiedzenia druga strona. Zabrakło mi jego obiektywizmu. Poza tym, choć to uzasadnione, w książce często powtarzały się fragmenty przesłuchań, kilkukrotne nawiązania do tych samych wydarzeń, momentami było to po prostu nużące.
Nie zmienia to jednak faktu, że reportaż o gwałtach w Missouli bardzo mi się podobał, był dla mnie lekturą ważną i wymowną. Warto po nią sięgnąć.
One Reply to “„Missoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim” – Jon Krakauer”