„Jestem już normalna?” – serio o chorobie, nastolatkach i przyjaźni
Mam słabość do książek, które mówią o połamanych bohaterach, odczuwających słabość, próbujących przyjmować życie i siebie takimi, jakimi są. Evie zmaga się z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi, ma za sobą pobyt w szpitalu psychiatrycznym. Jej pokój cały spryskany jest płynem bakteryjnym, każda z latarni, którą mija po drodze, dotknięta przez nią taką samą ilość razy, a ręce myje według określonego rytuału. Od razu ją polubicie.
College to dla Evie nowy start, świeży początek. Tu nikt jej nie zna, nie wie, że jest dziewczyną, która ześwirowała. Evie chce utrzymać ten stan, nie zamierza nikogo informować o tym, że choruje, że nie jest w stanie zanurzyć ręki w misce z chipsami, bo wcześniej ktoś włożył tam swoją dłoń, na której pełno jest zarazków i bakterii. Jeśli to zrobi, zachoruje, w konsekwencji może nawet umrzeć. Nikt nie wie, jak trudno jest jej odwiedzić kogoś w domu, usiąść w wymiętej i z pewnością od dawna niepranej pościeli, podać komuś rękę na powitanie, przytulić się do kogoś, jeśli akurat nie jest opatulona grubą zimową kurtką, która chroni przed kontaktem skóra do skóry. Evie chce być normalna i setki razy w ciągu dnia zadaje sobie pytanie, czy kiedyś osiągnie ten stan. Próbuje umawiać się na randki, chyba się zakochuje. Może miłość wyleczy ją z nienormalności i nada sens jej skomplikowanemu życiu, przywróci ukojenie jej dręczonej głowie i spokój sercu?
„Jestem już normalna” to książka, która mocno zapadła mi w serce i zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie. Sięgnęłam po nią, bo nic innego nie miałam pod ręką, a okazało się, że to jedna z najlepszych powieści młodzieżowych, jakie czytałam w tym roku i kiedykolwiek. Jest tu tyle zasługujących na wspomnienie wątków! Zacznijmy od tego, że autorka poważnie podchodzi do tematu zaburzeń psychicznych, a dzięki temu, że bohaterka zwraca się bezpośrednio do czytelniczek, dostajemy także trochę treści edukacyjnych, dotyczących odnoszenia się do osób chorych i traktowania ich z szacunkiem. Zwraca uwagę na język, jakim się posługujemy, próbując kogoś pocieszyć czy wesprzeć.
Obecnie ludzie używają terminu medycznego zaburzenia obsesyjno-kompulsywne na określenie swoich małych dziwactw. „Układam długopisy równo w linii. Mam kompulsję”. NIE, DO CHOLERY! NIE MASZ.
„Tak się denerwowałem tą prezentacją, miałem atak paniki”. NIE, NIE MIAŁEŚ!
„Och, tak mi dzisiaj szaleją hormony. To dwubiegunówka”. ZAMKNIJ SIĘ, IDIOTKO!
Nie powinno się tak lekko przerzucać nazwami zaburzeń takich jak kompulsje czy choroba dwubiegunowa. Co gorsza, obecnie są one wszędzie. Poświęca się im nawet programy telewizyjne. Ludzie uśmiechają się, cali dumni z siebie, że przyswoili wiedzę o zaburzeniach psychicznych, zupełnie jakby w nagrodę chcieli dostać naklejkę. Nie zdają sobie sprawy, jak czuje się ktoś, kto słyszy takie słowa z ust osoby zawodowo zajmującej się schorzeniami psychicznymi i jest to diagnoza choroby, którą z dużym prawdopodobieństwem będzie się już miało do końca życia. […] „Och, cierpisz na kompulsje? To ta choroba, przy której często myje się ręce?”. Irytuje mnie, że cierpię na najbardziej stereotypowy typ kompulsji, ale przecież jej sobie nie wybrałam. I tak – często myję ręce. A raczej myłam. Wciąż czuję taką potrzebę, w każdej sekundzie dnia, ale tego nie robię. No i schudłam ponad dziesięć kilogramów, bo obawiałam się, że jedzenie jest zatrute i jeśli je zjem, to umrę. Wobec tego wolałam nic nie jeść. W mojej głowie cały czas pojawiają się złe myśli, od których nie umiem uciec. Jestem więźniem własnego umysłu. A kiedyś przez dwa miesiące nie wychodziłam z domu. To nie jest po prostu potrzeba mycia rąk. I nie masz kompulsji tak jak ja”.
Towarzyszenie Evie w jej codziennym życiu wywołuje współczucie, dotarcie do jej myśli pozwala nie tyle zrozumieć, co dowiedzieć się, jak wygląda jej świat, jak funkcjonuje jej mózg i dlaczego to, co innym wydaje się oczywiste i proste, dla niej bywa niemożliwe. Wzruszałam się i smuciłam, kiedy Evie przeżywała trudniejsze dni, cieszyłam się z każdego jej kroku ku zdrowiu. Czułam tę historię i wierzyłam w jej prawdziwość.
Ale „Czy jestem już normalna?” to nie tylko historia zdrowia lub jego braku, to również opowieść o miłości i zakochaniu, odrzuceniu i próbie zrozumienia. Pojawia się tu fantastyczny wątek przyjaźni między dziewczynami oraz feminizmu. Evie wraz ze swoimi przyjaciółkami zakłada Klub Starych Panien, podejmując próbę zmiany znaczenia tego niezbyt pozytywnego określenia, rozmawiając na temat roli kobiet w życiu społecznymi trudności, z jakimi się zmagają. Może ich wnioski idą zbyt daleko i autorka trochę popłynęła w swoich rozważaniach, ale z drugiej strony, myślę o tym jako o przemyśleniach nastolatek, refleksjach, które mogą się zmieniać i w zderzeniu z rzeczywistością okazać się nie do końca trafne.
„Jestem już normalna?” zostanie ze mną na długo i z przyjemnością sięgnę po inne książki tej autorki. Zwłaszcza po „Jak trudno jest kochać”, drugą część tej serii, gdzie rolę główną gra Amber, jedna z przyjaciółek Evie.
Chyba nie muszę pisać, że polecam, prawda?
Jestem już normalna?, Holly Bourne, Wydawnictwo Zielona Sowa, 2018