Bridget Jones – kilka słów o serii i mojej przyjaźni z bohaterką
Nie wiem, jak to się stało, że fala popularności i zachwytu nad serią o Bridget Jones do mnie nie dotarła. Kilkanaście lat temu czytałam pierwszą część jej przygód, czyli „Dziennik Bridget Jones”, ale właściwie niewiele z niej pamiętałam i niespecjalnie przypadła mi do gustu. Pewnie dlatego, że byłam przeżywającą pierwsze miłości nastolatką, a Bridget dojrzałą kobietą, zatroskaną o swoją przyszłość i przerażoną perspektywą samotności. W tym roku, przypadkowo, na promocji, kupiłam wydaną niedawną czwartą część przedstawiającą perypetie tej uroczej singielki pt. „Bridget Jones. Dziecko” i postanowiłam zapoznać się z całą historią. Czy było warto?
Zdecydowanie tak! Na Bridget postawiłam wtedy, kiedy żadna inna książka nie dawała mi tego, czego szukałam: relaksu, śmiechu, odmóżdżenia. Nie oczekiwałam od tej lektury nic więcej i to wydaje mi się kluczowe. Kiedy przeglądałam recenzje dotyczące tej serii, były raczej słabe. A to historia płytka, a to Bridget głupia, a to nieśmieszne, bo film lepszy, za długie i w ogóle bez sensu. Jasne, tak też można, tylko że Bridget jest od tego, by dawać rozrywkę i relaksować, a mnie właśnie przy niej się to udało.
O co chodzi, czyli dwa słowa o Bridget
Bridget poznajemy jako ok. 30-letnią singielkę, która nie myśli o niczym innym, tylko o facetach. I o tym, że jest za gruba. I o seksie, ale o tym później. Nałogowo pali papierosy i pije wino, spotyka się z przyjaciółmi (a ci tworzą mieszankę wybuchową, co chwilę się kłócą i wiecznie mają o coś pretensje) i flirtuje z szefem. Później znajduje miłość swojego życia, ale to wcale nie sprawia, że kończą się jej kłopoty – wręcz przeciwnie, jest coraz ciekawiej. Bo cały urok Bridget tkwi w jej naiwności i życiowym rozgardiaszu. Wiecznie się spóźnia, robi z siebie głupka, znajduje się w sytuacjach, z których nie ma dobrego wyjścia. Ma nadopiekuńczą i szaloną matkę, taką, którą trzeba się zajmować, jakby to jednak ona była dzieckiem, a jedyną osobą, która nie chwieje się jak chorągiewka na wietrze jest jej ojciec. Bridget jest trochę naiwna, a tarapaty, w jakie co chwile wpada, wydają się absurdalne. Ale zaraz… nie znacie nikogo takiego? Kogoś, kto ledwie wyjdzie z jednych kłopotów, a już ładuje się w kolejne? Kogoś, kto znajduje się w centrum akcji, która nie przydarzyłaby się nikomu innemu, ale właśnie jemu? Kogoś, kto bardzo chce, ale zazwyczaj mu nie wychodzi? Ja znam i dlatego te książki bawiły mnie jeszcze bardziej! Poza tym wraz z rozwojem historii poznajemy Bridget jako kochankę, narzeczoną, przyjaciółkę, a nawet matkę. Wariatkę, oczywiście.
Jak się to czytałam
Kiedy zabrałam się za trzecią część przygód Bridget, czyli „Szalejąc za facetem”, moja przyjaciółka biła na alarm, że popełniam błąd, bo najpierw powinnam zabrać się za „Dziecko”. No i tu pojawia się problem. Kolejność wydania książek wygląda następująco:
1. „Dziennik Bridget Jones” (1996 r.)
2. „Bridget Jones. W pogoni za rozumem” (1999 r.)
3. „Bridget Jones. Szalejąc za facetem” (2014 r.)
4. „Bridget Jones. Dziecko” (2016 r.)
I właśnie w takiej kolejności je czytałam. Okazuje się jednak, że wydarzenia opisane w „Dziecku” dotyczą tego, co działo się w między 2 a 3 tomem. Jeśli więc najpierw zabierzecie się za „Szalejąc za facetem”, to będzie to spoiler w stosunku do „Dziecka”. Podobnie jest w przypadku filmów – trzecia część dotyczy wydarzeń z tomu „Dziecko”, więc możecie się trochę zdziwić. Mnie to nie przeszkadzało, bo „Dziecko” napisane jest jako powrót do przeszłości, wspomnienia, ale warto mieć to zamieszanie na uwadze.
Seks, seks i jeszcze raz seks
To, co może irytować i zdecydowanie spłyca bohaterkę, to jej nieustanne myślenie o seksie. Bo generalnie raczej jest tak, że kobiety tęsknią po prostu za miłością – silnym męskim ramieniem, oparciem, możliwością chodzenia na randki, spacery itd. O seksie też myślą, ale nie wiem, czy aż tyle. Bridget zdaje się nie mieć innych tematów do rozmyślań. Jak jest źle, to na pewno dlatego, że dawno nie było bzykanka. Kiedy się z kimś rozstaje, to trochę smutno, bo nikt jej nie bzyknie. W „Szalejąc za facetem” pojawia się nawet odniesienie do „Pięćdziesięciu twarzy Greya” i w ogóle, jeśli chodzi o odniesienia do seksu, w tej części jest ich chyba najwięcej i nie są one zbyt wysublimowane. Mnie trochę to drażniło, bo Bridget ma do zaoferowania znacznie więcej.
Dlaczego warto to czytać?
Tak jak wspomniałam, seria o Bridget Jones to literatura rozrywkowa, która ma bawić i odprężać. I warto na tym poprzestać, nie stawiać jej nie wiadomo jak wysokiej poprzeczki. Ale, o ile fabularnie nie znajdziemy tu nic odkrywczego, to Helen Fielding naprawdę dobrze pisze! Książki są utrzymane w lekkim tonie, ale daleko im do gniotków. No i śmieszą! Rzadko podczas lektury śmiałam się w głos, ale było sporo momentów, które naprawdę mnie rozbawiły. I jest jeszcze jedno: która kobieta nie uważa, że jest za gruba i że musi schudnąć? I że od jutra zacznie, a dzisiaj jeszcze tylko wino i coś słodkiego? I że jak schudnie, to życie stanie przed nią otworem i wszystko się zmieni? Bridget odzwierciedla to, z czym się zmagamy, a dzięki niej można nabrać do tego trochę dystansu.
Bridget została moją wakacyjną kompanką i świetnie się czułam w jej towarzystwie. Warto mieć kogoś, kto pocieszy i rozśmieszy wtedy, gdy wszystkie inne źródła już się wyczerpały.
2 Replies to “Bridget Jones – kilka słów o serii i mojej przyjaźni z bohaterką”