„Tysiąc wspaniałych słońc” – Afganistan, miłość i okrucieństwo
Nie miałam wobec tej powieści żadnych oczekiwań poza jednym, dość oczywistym: chciałam dobrze spędzić czas. Przy sprawnie napisanej obyczajówce to przecież nie takie trudne. Czy się nie zawiodłam?
„Tysiąc wspaniałych słońc” autorstwa Khaleda Hosseiniego to dość rozbudowana powieść opowiadająca o losach dwóch kobiet – Mariam i Laili. Dzieli je spora różnica wieku, ale znacznie więcej łączy – trudna historia rodzinna, strata bliskich im osób, nieudane małżeństwo, przemoc domowa, tęsknota za miłością i normalnym życiem. Jeśli nie chcecie wiedzieć więcej, nie czytajcie opisu na okładce książki, bo moim zdaniem to całkiem spory spoiler do połowy książki. Wydarzenia dzieją się na przestrzeni ponad 25 lat, obejmują wojnę w Afganistanie i przemiany, jakie zachodziły w tym kraju.
Są w tej powieści takie wątki, które rozdzierają serce i które bardzo trudno mi się czytało. Przede wszystkim aranżowane przez rodzinę małżeństwo młodych dziewcząt z wiele starszym od nich mężczyzną, zupełny brak szacunku wobec kobiet i nieposiadanie przez nich żadnych praw, konieczność rozstawania się z dziećmi, dawanie im odczuć, że są niechciane. Chciałam zamykać oczy przy każdej scenie opisującej przemoc, bo miałam wrażenie, że stoję obok i patrzę na to, co się dzieje, choć nic nie mogę zrobić, w żaden sposób pomóc.
Z drugiej strony sporo z tych zdarzeń, jak fabuła w ogóle, było dość przewidywalnych i to dla mnie najsłabszy punkt powieści, chyba dlatego też jej czytanie trochę mnie męczyło. Miałam wrażenie, że gdzieś już to było, skądś taką historię znam. To, o czym napisałam wyżej i co było dla mnie trudne, a więc małżeństwo z tak dużą różnicą wieku i bez jakichkolwiek ciepłych uczuć czy stosowanie przemocy wobec kobiet nie jest przecież czymś, o czym byśmy nie wiedzieli, nie znali z innych przekazów. Niespecjalnie podobał mi się też wątek romansowy, również ze względu na jego przewidywalność.
Książka liczy ponad 400 stron, jest dość długa, ale znów jest to dość typowa dla takich powieści objętość, tymczasem były takie momenty, kiedy wydawało mi się, że stron jest co najmniej 1000 i że spędzę z nią znacznie więcej czasu, niż bym chciała.
O wiele ciekawsza była też dla mnie historia Mariam niż Laili, choć ostatecznie wydaje mi się, że autor skupił się bardziej wokół losów tej drugiej. Przełom w ich relacji nastąpił dla mnie zbyt gwałtownie (choć wiem, że czasami wystarczy jedno wydarzenie, by całkowicie odmieniło się życie), a ich działania były nieco naiwne.
Czy w takim razie „Tysiąc wspaniałych słońc” to zła książka? Zdecydowanie nie. Myślę, że spodoba się fanom powieści obyczajowych, opowieści rodzinnych, kobiecych bohaterek. Mnie zabrakło w niej świeżości, ale nie żałuję, że po nią sięgnęłam. Zanim jednak przeczytam „Chłopca z latawcem”, najpopularniejszą książkę autora, zrobię sobie dłuższą przerwę.