Książkowe rozczarowania 2018
Mam taką zasadę, że z każdej książki staram się wyciągnąć coś dobrego. Nigdy nie było chyba tak, żeby mi się to nie udało. Dlatego dziś, choć będę pisać o książkach, które mnie rozczarowały, musicie wiedzieć, że nie są to złe książki. Czytałam wiele pochlebnych recenzji na temat tych publikacji, dla wielu osób były to jedne z najlepszych książek, jakie czytały. Bo wiecie, to że te książki zupełnie nie sprawdziły się jako lektury dla mnie, nie oznacza, że nie spodobają się Wam. W moim przypadku po prostu nie spełniły oczekiwań, jakie wobec nich miałam, zirytowały mnie albo po prostu nie przypadły do gustu. Napiszę też o książkach, których w tym roku nie skończyłam i wyjaśnię, dlaczego tak się wydarzyło.
„Światło, którego nie widać”
Kto mnie zna, wie, że męczyłam się z tą książką dwa lata. Kupiłam ją, będąc przekonana o jej wspaniałości, nie słyszałam ani jednej recenzji, w której ktoś powiedziałby, że ta książka mu się nie podobała. Najbardziej ciekawiła mnie narracja, ponieważ bohaterka książki Marie-Laure jest niewidoma i odbiera świat inaczej niż zmysłem wzroku. Ten element rozczarował mnie najbardziej – autor zwraca uwagę na to, co czuje bohaterka, na zapachy, to co dzieje się wokół niej, ale nie jest to czymś niezwykłym. Dodatkowo przez jakieś 400 stron nic się tam nie wydarza. No dobra, może trochę przesadzam, coś tam się dzieje, ale nic ciekawego. Nie po drodze mi z tą książką, nie żałuję, że ją przeczytałam, ale też nic do mojego życia nie wniosła.
„Tamte dni, tamte noce”
Pamiętam moment, w którym kupowałam tę książkę. Powiedziałam wtedy do mojej przyjaciółki: „Czuję, że to książka, która nie pozwoli mi zasnąć, bo będę chciała jak najszybciej ją przeczytać”. Och, jak bardzo się myliłam! Książka opowiada o romansie 17-letniego Elio i starszego o kilka lat Olivera. Doceniam styl autora, bo czyni tę książkę wyjątkową, ale opis scen erotycznych to dla mnie za wiele. Troszkę mi było smutno, kiedy ta książka okazała się taką klapą…
Teraz czas na książki, których nie skończyłam, niekoniecznie dlatego, że mi się nie podobały.
„Pod sztandarem nieba. Wiara, która zabija”
„Wszystko za Everest” to jedna z najważniejszych książek mojego życia, Krakauer zachwycił mnie tą opowieścią, dlatego później nie mogłam się doczekać „Missouli”, która była dużo słabsza i mnie zawiodła (więcej TUTAJ), sięgnęłam też po „Pod sztandarem nieba. Wiara, która zabija” i przeczytałam tam zdanie, które strasznie mnie zirytowało (próbuję je teraz odnaleźć i znów się denerwuję):
Jednostki podatne na upajającą moc ekstremizmu zdarzają się we wszystkich grupach społecznych, na szczególne ryzyko narażeni są jednak ci, którzy zostali wychowani w wierze religijnej lub mają ku wierze skłonności. Wiara stanowi przeciwieństwo rozumu; wyrzeczenie się racjonalności to istota każdego doświadczenia duchowego. Kiedy zaś fanatyzm religijny zajmuje miejsce racjonalnego wnioskowania, przestają obowiązywać jakiekolwiek reguły. Wszystko może się wydarzyć. Naprawdę wszystko. Zdrowy rozsądek nie ma szans w starciu ze słowem Bożym – czego doskonałym przykładem są czyny Dana Lafferty’ego.
Książka Krakauera porusza bardzo trudny temat fanatyzmu religijnego wśród mormonów, zabójstw powodowanych rzekomym Bożym objawieniem, bardzo okrutnej zbrodni, do której doszło w lipcu 1984 roku. Zgadzam się z tym, co pisze na temat fanatyzmu i ekstremizmu, historia, którą opisuje jest naprawdę okrutna i odrażająca, ale samo założenie Krakauera dotyczące wiary stanowiącej przeciwieństwo rozumu, pozbawionej racjonalności jest nieprawdziwe i krzywdzące. Krakauer ma oczywiście prawo tak twierdzić, ale kiedy pisze to we wstępie do książki, to nie brzmi to najlepiej, biorąc pod uwagę, że to reportaż i jednak niespecjalnie zależy mi na tym, żeby poznać opinię autora. Utknęłam więc na 115 stronie i tak sobie tam tkwię. Póki co w ogóle mnie do tej książki nie ciągnie.
„Wielki Gatsby”
Klasyka, w dodatku bardzo krótka klasyka (trochę ponad 200 stron), trochę mi głupio, że jej nie znam. Nie potrafię tej książki skończyć, kiedy ją czytam, często gubię wątek, muszę wracać, czytać po 2-3 razy ten sam fragment. To nie jest kwestia tego, że „Wielki Gatsby” to zła książka, może po prostu to nie był dobry moment na lekturę? Zamierzam spróbować jeszcze raz w tym roku!